Wszystkim już wiadomo, że PiS chce wprowadzić zmiany w ordynacji wyborczej. Prawdopodobnie już w 2018 r. wybory samorządowe odbędą się na nowych zasadach: zostaną wprowadzone przezroczyste urny wyborcze, kamery w każdej komisji wyborczej, a głosy będzie liczyła cała komisja. Poza tym karty wyborcze będą przechowywane przez długi czas. I najważniejsza planowana zmiana: zasada dwóch kadencji dla burmistrzów, wójtów i prezydentów miast. Ta zmiana najbardziej poruszyła włodarzy, szczególnie tych rządzących od wielu lat.
„Postulat dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów jest w programie PiS, a więc konsekwentnie wprowadzimy taką zmianę” – zapowiedział minister Spraw Wewnętrznych i Administracji Mariusz Błaszczak. Zdaniem ministra, dwukadencyjność władzy wykonawczej jest dobrym rozwiązaniem: chodzi o to, żeby „wybory były rzeczywistymi wyborami, a nie tylko głosowaniem”.
Gdyby dwukadencyjność weszła w życie przy najbliższych wyborach samorządowych, to nie będzie mogła w nich kandydować ponad połowa aktualnych włodarzy.
Proponowane zmiany wywołały dużo emocji. Co o tym myśleć? Czy trzeba ograniczać możliwość kandydowania dobrym włodarzom? Są przecież w naszym powiecie burmistrzowie i wójtowie, którzy ciesząc się dużym poparciem i zaufaniem mieszkańców, pełnili lub nadal pełnią swoje funkcje przez kilka kadencji. Byli też i tacy, którym wyborcy podziękowali już po czterech latach. Czy rzeczywiście trzeba odgórnie ustalać, że wójt, burmistrz, czy prezydent mogą tylko dwukrotnie ubiegać się o urząd? Są plusy i minusy takiego rozwiązania. Dobrego gospodarza, który dba o gminę i jej mieszkańców, będzie szkoda. Chociaż, przez dziesięć lat (bo tyle według planów trwałyby dwie kadencje, dwa razy po pięć lat) można zrealizować wszystkie zamierzenia, swoją wizję rozwoju gminy, zdąży się aplikować o fundusze zewnętrzne, pozyskać je, wykorzystać na inwestycję i nawet jeszcze rozliczyć. Tyle to przedsiębiorczy wójt czy burmistrz, który ma wizję rozwoju gminy, zrobi w jedną kadencję, tj. w pięć lat. A jak ktoś nie ma ani pomysłów na rozwój terenu, ani odwagi żeby realizować duże inwestycje, ani odpowiednich współpracowników, to choćby dwadzieścia lat siedział na urzędzie i wygrywał nie wiadomo jakim sposobem kolejne wybory, to lepiej niech po upływie dwóch kadencji idzie w swoją stronę. Przecież nic nie jest nam dane raz na zawsze. Stanowisko wójta czy burmistrza to nie tron, na którym można zasiadać dożywotnio, a potem – żeby wszystko zostało w rodzinie – przekazać schedę dzieciom.
Dobry wójt czy burmistrz, wykształcony menedżer, z pewnością znajdzie sobie inne zajęcie po 10 latach spędzonych w samorządzie. Jeśli podejmował dobre działania dla całej społeczności, jego następca z pewnością będzie je kontynuował. A przy okazji będzie miał nowe, świeże spojrzenie na gminne sprawy.
Co Państwo o tym sądzicie. Proszę o odpowiedź na pytanie: